Katalogi: |
Zdjęcia i ryciny |
Dokumenty |
Mapy i herby |
Dawna prasa |
Ludzie |
Legendy i mity |
Przedmioty |
Artykuły |
Bibliografia |
Szukaj według: |
Okresy |
Miejscowości |
Tematy |
Indeks osób |
Projekt WIR: |
O projekcie |
Redakcja |
Indeks osób | [ powrót ] |
Ludwik Karśnicki ur. 1829 - zm. 1890 właściciel majętności mchowskiej Biogram Urodził się 16 sierpnia 1829 roku w Lubczynie jako syn właściciela ziemskiego Józefa Fundament-Karśnickiego i Anieli z d. Sulmirska. Ożenił się 9 października 1954 roku w Jeżewie z Heleną Łaszczewską, córką Felicjana i Pauliny z d. Matecka. Z małżeństwa tego na świat przyszły dzieci: Marianna Aniela Paulina (1855-1893), Zofia Pelagia (1856-1926), Elżbieta Jadwiga (1858-1858), Ludwika Helena (1860-1923), Antonina Helena (1862-1863), Helena Konstancja (1864-1942), Felicja Józefa (1866-1881), Józef Leon (1870-1936). Wszystkie dzieci prócz Marianny urodziły się w Mchach. Córki wychodziły za mąż także w Mchach. Dzięki swojemu zaangażowaniu doprowadził majątek mchowski do stanu wzorowego. Zmarł 9 czerwca 1890 roku, Helena zmarła 2 lutego 1905 roku. Oboje zostali pochowani w krypcie pod kościołem parafialnym w Mchach. Opis ostatnich miesięcy życia i śmierci Ludwika Karśnickiego, dziedzica dóbr mchowskich, znajdujemy w pamiętniku jego córki Ludwiki Twardowskiej, żony Tadeusza Twardowskiego ? dziedzica Kobylnik. W pamiętniku czytamy: Na Nowy Rok pojechaliśmy do Mchów, gdzie mieliśmy wśród grona rodziny wesoło ten rok 1890 rozpocząć, tymczasem zastaliśmy Ojca bardzo chorego na żołądek, przy tym gorączkującego, tak że wcale się z nami weselić nie mógł. [...] Na Wielkanoc byliśmy z dziećmi w Mchach, gdzie była zebrana cała rodzina, 9 wnuków, którzy się świetnie razem bawili. Przy każdym obiedzie krzyczeli: ?niech żyje Dziadziuś i Babcia?. Poczciwy Ojciec tak się nimi cieszył, na wszystko pozwalał, a gdy myśmy zwracali uwagę, że tego za wiele, że może go to męczy, gdyż i teraz nie był bardzo zdrów, mówił ?nie szkodzi, niech Dziadka pamiętają, to może ostatni raz w życiu...?. Na 8 maja 1890 r. przyjechał do nas ojciec, wracając z Berlina od dra Senatora, który mu kazał jechać do Karlsbadu. Biedne ojczysko tak się cieszył na tę myśl kuracji, w której widział zbawienie, że w świetnym był humorze, czuły był nadzwyczaj, mnie przywiózł pudełko cudownych truskawek, a Myszce cukierków. W kilka dni potem, 13 maja pojechał na tę nieszczęśliwą kurację do Karlsbadu. [...] Z Karlsbadu pisał do nas kilka razy. Na Zielone Świątki przyjechali do nas Taczanowscy, Mama, Józio i młody Józef Chełkowski ze Stargardu, który się na Mchach uczył gospodarstwa... W drugie Święto przyszła po obiedzie depesza powołująca Mamę do chorego Ojca do Karlsbadu, przestrach nasz był ogromny, biedna Mama trzęsąc się cała w pół godziny siedziała już w powozie, aby na Berlin podążyć do Karlsbadu. Przyjechawszy tam nazajutrz z rana, zastała Ojca, opatrzonego już św. Sakramentami i strasznie zmienionego z powodu zaduszenia astmatycznego, które było powodem tej nagłej jego choroby. Wiadomości, jakie nam udzielała, tak były niepocieszające, że 1 czerwca tak jak Taczanowscy podążyliśmy landarą. Podróż była pełna dla mnie emocji, ciągle zdawało mi się, że już Ojca przy życiu nie zastanę. Ojciec poznał nas, lecz ponieważ dawali mu morfinę, ciągle był w rodzaju odurzenia i apatii. Cierpiał bardzo na rosnącą wątrobę, która mu cisnęła na serce i płuca, dalej na głowę z powodu gorączki, a najczęściej na puchlinę. Woda tak w nim walczyła, to raz z całą siłą w lewej nodze, że zdawało się chyba pęknąć musi, to w ręce aż w końcu zalała mu żołądek i płuca. Serce strasznie nieregularnie funkcjonowało. W dodatku męczyli go tysiącem lekarstw, okładami, bańkami, synapizmami. To wszystko przyczyniło się, że wychudł niezmiernie, jęczał i narzekał tak silnie, że często go było słychać na drugiej stronie wieży i z domu wszyscy musieli się wyprowadzić. Biedna Mama, co cierpiała, powiedzieć nawet nie można, w ogóle widzieć osobę drogą tak cierpiącą to rzecz strasznie bolesna. Wiedząc, że Ojciec coraz słabszy, donieśliśmy o tym Maryni i Zosi. Skarzyńscy przyjechali w niedzielę, a w poniedziałek 9 czerwca 1890 roku o 7 z rana zasnął najdroższy Ojciec na wieki. Wieczorem byli mu zastrzyknęli morfinę, całą noc bezprzytomnie jęczał, z rana na pozór spokojnie, Bogu ducha oddał. Dom nazywał się: Ersherzag von Österreich. Piekarnia Maula. Tadzio i Henryk wraz ze służącym ubrali go. Około godziny 5 po południu przyszedł ksiądz, ten sam co go spowiadał, poświęcił jego ciało i odmówił ostatnie nad nim pacierze, a wieczorem o 11.30 nadchodzi epizod najsmutniejszy, przyszło czterech ludzi boso i na ręcznym wóziku, nie w trumnie tylko w pudle brązowym, za miasto, gdzie dopiero następnego dnia go do trumny włożyli. Umierać na obczyźnie i u wód to dla bliskich cios podwójny. Następnego dnia wysłuchawszy zakupionej mszy, wyjechaliśmy prosto z Mamą do Mchów. Dla złego połączenia pociągów musieliśmy nocować w Cottbus i byliśmy we Mchach dopiero po południu, wieczorem o 10tej (tego samego dnia była jeszcze eksportacja z kolei do kościoła). Pogrzeb był dopiero w sobotę 14 czerwca 1890 roku. Był bardzo liczny, osób do stołu, oprócz tych, co odjechali prosto z kościoła, było przeszło 100. Ks. dr Kantecki wygłosił bardzo piękną mowę pożegnalną. I tak zakończył się ten smutny dla nas wypadek życia, który już nigdy zatartym ani wymazanym być nie może. 2 lipca 1890 roku następuje śmierć Stryja Stanisława Karśnickiego u Sióstr Miłosierdzia w Poznaniu... I tak niespełna w miesiącu obydwaj i jedyni bracia zeszli z tego świata... Na Wszystkich Świętych pojechaliśmy do Mchów, gdzie w Dzień Zaduszny chciałam się pomodlić na grobie ojca... Tadzio po kilka razy jeździł do Mchów, aby Mamie radą służyć, co do zarządu Mchów. Źródło: Mchy - wieś i majątek z miejscowościami Brzóstownia, Charłub, Kołacin i Sebastianowo Autor: Tomasz Jankowski Miejsce: Mchy | Sygnatura: OS-00495 |